Nie jesteś zalogowany/-a ZALOGUJ SIĘ lub ZAREJESTRUJ SIĘ
Jesteś tutaj: Corona-Fishing > Artykuły > Po tamtej stronie rzeki...
2009-02-18

Po tamtej stronie rzeki...

Swoje pierwsze kroki ze spinningiem wykonałem nad niewielkimi, regionalnymi rzekami. Pierwsze rybki, jakie łowiłem udawało mi się wyciągać spod powalonych drzew, krzaków i z innych zakamarków. Miło jest wspominać czasy, kiedy nadbrzeżne trawy pokonywałem w krótkich spodenkach, kiedy byle trawa była wyższa ode mnie a o kleniach mówiono, że na spinning nie biorą, bo padają po zjedzeniu ryby.

Do dziś pozostał mi wielki sentyment do rzeki i to właśnie do tej niewielkiej, powiedzmy takiej na 10-15m szerokości. Bardzo lubię łowić na klasycznych ciurkach, które nie przekraczają 5 metrów. Wiele lat łowienia właśnie na takich łowiskach pokazało mi świat przyrody niejako na dłoni. Przeźroczysta woda i zakrzaczone brzegi pozwalały na wielogodzinne obserwowanie podwodnego świata. Kiedyś miałem nawet swoje ulubione ryby, których nie łowiłem. Rozpoczynając łowienie jako młody chłopak  zawsze podchodziłem do „swoich, zaprzyjaźnionych” ryb, z których część miała nawet indywidualne imiona. Na początku próbowałem je łowić, ale przyszedł czas, kiedy jedynie zaglądałem do ich dołków, witałem się i leciałem na dalszy połów. Te „moje okazy” były pod parasolem ochronnym. Miałem w naturalnym akwarium dzikie ryby, które starałem się traktować jak nauczycieli podwodnego świata.


Po tamtej stronie rzeki...

Udało mi się szczególnie dokładnie poznać szczupaka, choć nasze pierwsze spotkanie było dla niego mało przyjemne. Pamiętam, że uwiesił się na moim brązowym woblerku. Był malutki, miał może ze 40-45cm. Wypuszczony do wody zniknął w plątaninie podwodnych gałęzi. Kilka dni później złowiłem go drugi raz na tego samego woblera. Byłem pewny, że to ten sam. Wypuściłem go ponownie i od tej chwili obserwowałem go przez 2 lata. Prawie zawsze siedział w tym samym miejscu. Mogłem być wtedy świadkiem  żarłoczności i szybkości wzrostu tej ryby. Poznawałem kiedy   była najedzona. Najczęściej chowała się wtedy gdzieś blisko dna i musiałem mocno sie wysilić, żeby ją zauważyć. Kiedy głód jej doskwierał wypływała i była doskonale widoczna  Przemieszczała się  wolno i trochę nerwowo, jak gdyby nurt przesuwał jej ciało między gałęziami. Jeśli zobaczyła coś, co mogło stać się jej pokarmem zastygała nieruchomo i tak poruszała płetwami, aby niczym niesiony wodą pniaczek podpłynąć najbliżej ofiary. W ostatniej chwili kierowała się pyskiem w jej stronę i wykonywała błyskawiczny atak. Trafiała zwykle w około 30% przypadków, może nawet mniej. Szczupak pobierał pokarm praktycznie bez względu na gatunek ofiary. Zjadał wszystkie ryby, jednak najczęściej polował na jazgarze, kiełbie i ukleje.

Doskonale pamiętam moment, kiedy szczupak miał jakieś 55cm i chwycił klenia o długości 25cm. Bałem się wtedy o niego, gdyż myślałem, że zdechnie. Chwilami wyglądało jak gdyby dławił się kleniem, ale po około godzinie połknął swoją ofiarę i zniknął gdzieś pod brzegiem. Innym razem nie pogardził pijawkami, które rzucałem mu przed pysk. Gdy był bardzo głodny zjadał też rosówki.  Żaby  - na które nigdy nie skusił się w ciągu jesieni -  w kwietniu i w maju stawały się głównym przysmakiem. Od czasu do czasu wyłapywał też kijanki. Polował wtedy niczym okoń. Zaganiał je na płyciznę  i wyjadał po parę sztuk na raz. Zakładałem wtedy pośpiesznie czarnego twistera na główce z odciętym hakiem. Łykał go po kilka razy, wypluwał i znowu łapał. Jednak ten sam twister w sierpniu czy październiku nie wywoływał zainteresowania. Bywały okresy, że polował wyłącznie na jazgarze. Chwytał je bez opamiętania. Połykał nie zwracając uwagi na kolce. Najbardziej pasowały mu te malutkie, do 5 cm. Łatwo było testować na szczupaku skuteczność moich przynęt. Ryba nie była płochliwa i mogłem swobodnie podawać jej przynęty. Bezwzględnie najbardziej podobały  jej się  niewielkie, brązowe, szare i ciemnozłote woblerki, o bardzo łagodnej pracy. Atakowała woblera bez kotwic kilka razy. Dopiero po 4-5 atakach dawała sobie spokój ze sztuczną rybką. Bardzo atrakcyjne były też wahadełka o długości około 4-6cm, ale tylko w kolorze starej, brudnej miedzi lub mosiądzu. Wszelkie przynęty, które prowadzone były nieregularnie, miały co najmniej kilkukrotnie większą skuteczność od tych przeciąganych w tempie jednostajnym. Szczególnie dotyczyło to gum. Mój szczupaczek upodobał sobie gumy w naturalnych kolorach. Perłowe, zielone i żółte ripperki - koniecznie z czarnym grzbietem. Te jednokolorowe były mniej skuteczne. Niekwestionowanym liderem był ripperek 5cm w kolorze motoroil. Twistery były zdecydowanie mniej cenione przez esoxa
Szczupaczyna bardzo rzadko zapędzał się na większą odległość od swojego krzaka niż metr. Był  jakby przyklejony do tej miejscówki. Po drugiej zimie nie wrócił już do swoich zarośli. Pewnie wybrał lepsze i bardziej odpowiednie dla swoich rozmiarów miejsce.


Po tamtej stronie rzeki...
Po tamtej stronie rzeki...

Poznałem też dzikiego pstrąga, który jak na ten gatunek okazał się nadwyraz mało płochliwy.  Był całkiem spory, około 30 cm. Miał swoje miejsce pod korzeniem podmytego drzewa. Tam spędziłem najwięcej czasu. Zadziwiało mnie jak wyłapywał coś z wody - coś, czego ja nie widziałem. Natomiast rzucane przeze mnie koniki polne nie robiły na nim wrażenia. Pływające niedaleko rybki również ignorował. Obserwowanie polowania pstrąga dawało mi wiele satysfakcji. Potrafił gonić rybę nawet na kilka metrów. Był tak zdeterminowany, że nie zwracał uwagi na moją obecność. Polował niczym zaczajony kot. Miał swoją trasę, którą wybierał zawsze do patrolowania terenu. Były to dwa kamienie ułożone w poprzek rzeki. Kiedy wychodził na patrol, jak torpeda przeskakiwał ze swojego miejsca pod korzeniem, do pierwszego kamienia. Pierwszy przystanek był na środku rzeczki na płytkim zastoisku za dużym kamieniem. Tam robił krótki odpoczynek, aby przeskoczyć do kamienia w rynience na drugiej stronie, po czym niestety znikał mi z oczu. Prawdopodobnie polował tam na larwy chruścików. Sprawdziłem to przechodząc na drugą stronę. Była ich cała masa. Polował na wszystko z wielką agresją, ale i misternie zaplanowana taktyką. Kiedy woda znosiła chruściki, nie stał czekając aż wpadną mu same do pyska. Zawsze odpływał kawałek od swojego korzenia, po to, aby zaatakować jedzonko wtedy, gdy mógł je wcześniej dokładnie obserwować. Jego skuteczność była ogromna. Bardzo rzadko chybiał. Nawet, gdy polował na koniki polne, robił to w zaplanowany sposób. Stojąc kilka merów od konika, który wpadł do wody już wiedział, że zaplanować należy atak. Najczęściej spływał pod sam brzeg i gdy konik wpływał na kilkanaście centymetrów od jego stanowiska zdecydowanie go atakował. Nie był to gejzer energii. Spokojnie i z pewnością zasysał go z powierzchni. Pstrągowa perfekcja.


Po tamtej stronie rzeki...

Polowanie na drobne rybki w wydaniu mojego pstrąga było czymś nieprawdopodobnym. Czasem znikał gdzieś w plątaninie korzenia, stawał się niewidoczny, po czym nagle wyskakiwał na środek rzeki, aby zaatakować rybkę. Ten wyskok był w rzeczywistości serią bardzo szybkich susów. To, że jego ofiarami były wtedy ryby mogłem stwierdzić po kilku małych kiełbikach, które panicznie uciekały z zaatakowanego stadka. Czasem pstrąg ponawiał atak i gonił kiełbia aż do skutku, nawet przez kilka metrów. W okolicach czerwca mój kumpel zniknął na około tydzień lub dwa. Nigdy wcześniej sobie na to nie pozwalał. Zastanawiałem się gdzie mógł popłynąć. Na jakieś pstrągowe „wesele”? Tu pytanie do Cykadasa... Gdzie był wtedy mój pstrąg? Bywało czasem, że w jednym dołku przebywały dwa pstrągi. Jednak tylko na bardzo krótki czas. Dowiedziałem się wtedy, że rywalizowały o miejscówkę. Mój wygrywał. Dokarmiałem go przecież odpowiednio ;)

Przyszedł czas na testowanie najskuteczniejszych przynęt. Niestety mój pstrąg okazał się bardzo cwany. Jeśli już raz go oszukałem bezkotwiczkowym woblerkiem znikał na conajmniej dobę. Kiedy jednak wracał, ponownie atakował tego samego woblera, którego już nie pamiętał. Na ale powolutku. Rozpocząłem od małego, szarego woblerka, ok 3 cm. Usiadłem nad brzegiem i odczekałem rytualne kilkanaście minut, aby oswoić pstrąga z hałasem, który zrobiłem podchodząc do rzeczki. Wreszcie pojawił się. Kilkanaście razy poprowadziłem woblerka koło jego stanowiska., ale pstrąg zniknął. Kurcze...Co jest? Boi się wędki... Niemożliwe. A jednak. Jakikolwiek ruch nad wodą wywoływał paniczny lęk i ucieczkę gdzieś pod sam brzeg. Zatem należało położyć woblera  tak, aby nie chlapnął za mocno i praktycznie pozostawać w bezruchu. Przy zachowaniu takich warunków pstrąg interesował się wpadająca do wody przynętą. Wykonywał dziwne ruchy jakby oglądał wobka ze wszystkich stron, po czym podpływał dosłownie centymetr do przynęty, by po chwili uciec w gąszcz zakamarków swojego korzenia. Jeśli nie wykonywałem czynności, które odstraszałyby rybę, sytuację tę mogłem powtarzać w nieskończoność. Zmieniałem jedynie rodzaje woblerków.  Pstrąg interesował się dwa, trzy razy tą samą przynętą, po czym uciekał. Teraz mogę śmiało stwierdzić, że kolor, wykonanie woblera oraz refleksy, jakie dawała sztuczna rybka były bardzo istotne. Zrobiłem  nawet test. Zabawa polegała na tym, że wrzuciłem do wody nowego, ładnego, sklepowego woblerka. Wiedziałem, że „kropek" jest aktywny, lecz na widok mojego wynalazku wychylił tylko łeb zza krzaka i zniknął. Wiedziałem, że przyczyną tego zachowania była zbytnia „świeżość” nowego wobka. Wiecie co zrobiłem? Przetarłem mocno powłokę błyszczącego lakieru piaskiem. Atak nastąpił natychmiast. Mocny i zdecydowany. Bez tzw. oglądania. Oczywiście nie namawiam nikogo, aby niszczyć błyszczące powłoki swoich przynęt, warto jednak mieć tę sytuację na uwadze.

Najciekawsze mimo wszystko wydaje mi się to, z jakiej odległości ryba potrafiła zauważyć swoją potencjalną ofiarę. Pamiętacie „kamienne przystanki”? Rzucam woblera jakieś 5 metrów od korzenia. Prowadzę go po łuku w stronę kamieni. Nagle pstrąg podpływa do pierwszego przystanku i oblicza drogę swojej ofiary, zaczyna spływać z nurtem ciągle obserwując woblera. Nagle chowa się pod krzakiem i czeka na przynętę po to, aby za chwilę energicznie ją zaatakować. To było niesamowite. Pełna kontrola. Zaplanowany atak. Coś wspaniałego.
„Mój” pstrąg nie lubił błyszczących przynęt, od wahadłówki gnom nr „0” uciekał zaraz po tym jak tylko błysnęła w wodzie. Nie lubił mocno pracujących woblerów. Gumki też tylko takie, które dosłownie migotały w wodzie. Bez zapamiętania jednak atakował wszelkiego rodzaju robaki wodne – żywe ;).
Pewnego dnia zrobiłem test rewiru mojego „kolegi”. Na środku rzeczki wykonałem coś w rodzaju trójkąta z powbijanych palików. Na paliki powrzucałem kilka patyków i wytworzyłem w ten sposób mały wlewik oddalony od pstrągowego korzenia jakieś 15 metrów. Ryba obecna w tym miejscu kilka dni później zniknęła.


Po tamtej stronie rzeki...
Po tamtej stronie rzeki...

Kolejnym ciekawym doświadczeniem było dla mnie obserwowanie stada kleni, które zajmowało jakieś 30m rzeki. Był to długi, ciągnący się po niemieckiej stronie Nysy Łużyckiej blat z dużymi kamieniami. Po „naszej stronie" mocny wlew i głęboczek z bystrzem. Tam żyły klenie i to, jakie klenie. Te rybki łowiłem standardowo dokonując pełnej lustracji ich codziennego życia. Obserwacja kleni nauczyła mnie jak wielkie znaczenie dla ryb ma światło. Kiedy słońce oświetlało płytkie kamienisko, miejsce to było stołówką dla kleników do 25cm. Kiedy na tę rafę padał cień, wpływały tam pojedyncze klenie po 35cm. Co kilka minut większy i większy. Te pierwsze pełniły rolę testerów przestrzeni. Potem było wielkie żarcie. Drobnica wyskakiwała w powietrze. To był pierwszy etap, potem było przewalanie mniejszych kamieni. Nie mogliśmy z ojcem napatrzeć się na to, jak kleń około 45 cm  walczy z kamykiem aż w ostateczności go przewraca. Obok niego już czekały 2 – 3 na to, aby powybierać robale spod kamienia. Wtedy było łowienie. Rzut czymkolwiek do wody. Przynęta przepływała przez rafę i łup – siedzi, łup - następny. Wszystko to trwało około 30-45minut. Potem następował spokój. Ciekawe było też, jak tuż nad ranem, przed pierwszym słońcem, na rafie pływały klenie w małych grupach. Na początku dwie, trzy małe sztuki. Potem jeden większy i jeden kaban w środku. Wszystkie mniejsze coś tam skubały z kamieni. Ten duży sprawiał wrażenie, jakby nie jadł nic. Do dziś tego nie rozumiem, po co ON tam był? Maluchy brały na woblerki czy blaszki – duży nigdy. Nie reagował na żadne przynęty.

Duże klenie brały z największego nurtu na głęboko nurkujące woblery, duże woblery - nawet 9cm. Stado kleni było swego rodzaju rodziną. O różnych porach dnia zachowywały się znacznie inaczej. Polowały na różnym pokarmie. Wieczorem najskuteczniejsze były przynęty smużące powierzchnię wody, błystki obrotowe, woblerki i cykady. Rano tylko woblery i wahadełka, które płynęły tuż przy dnie. W południe klenie chowały się na środek nurtu i pobierały pokarm epizodycznie. Najczęściej niewielkie kleniki do 35cm atakowały coś, co spływało ze spokojnej wody na mocny nurt.

Dziwne było dla mnie samo funkcjonowanie rodziny kleni. Zwykle, bowiem duże klenie na „moich” rzekach zachowywały się jak pstrągi potokowe. Obierały sobie pewien kawałek krzaka i traktowały go jak miejsce wypadowe do polowania.

Rafka była łowiskiem kleni od końca kwietnia do końca września. Potem wszystkie klenie znikały z tego miejsca. Uciekały pod pasy powalonych do wody krzaków. Rozdzielały się na grupy rocznikowe. Zimą i wczesną wiosna zgrupowane były według określonego rocznika. Na rozlanej, spokojnej płani stały klenie od niewielkich do średnich. Pod powalonymi drzewami i krzakami oraz na wymytych rynnach zawsze zgrupowane były duże klenie.


Po tamtej stronie rzeki...

To tylko wycinek z tego, co można napisać o obserwowanych rybach, rzeczkach i lasach. Obserwacje rybiego środowiska to doskonałe szkolenie przed prawdziwymi łowami. Nic nie da nam takiej wiedzy. Najlepszy wędkarz nie powie wszystkiego, książki i prasa wędkarska nie powiedzą, choć wycinka tego, co wskaże nam mały klenik w bystrym nurcie dzikiej rzeki. Jak te nasze obserwacje jednak odczytać, jak interpretować? Proponuję nie traktować ich jako wiedzy tajemnej i popularnej ostatnio oczywistości oczywistej. Warto jedynie mieć w pamięci to, co widzieliśmy i stosować przekazane nam przez ryby wskazówki.

PS. Jak będziecie łowili na mojej pstrągowej rzeczce nie zabierajcie:
-    Baśki – samiczki pstrąga potokowego, długości około 40cm, ma swój dołek pod płytą rozwalonej tamy, znaków szczególnych nie ma.
-    Jaśka – chyba narzeczony Baśki, siedzi zawsze około 10 metrów od zatopionej płyty. Znaki szczególne: ślad cięty – pewnie po kormoranie.

Remigiusz Kopiej
Corona Fishing.pl

Skomentuj ten artykuł

Przeczytaj więcej:

Szczupaki łowione późną jesienią
Rzeki pstrągowe
Rzeczne łowienie
Łowienie pstrągów potokowych

Zobacz więcej:

wobler imitacja pstrąga
cykada pstrągowa
wahadłówki pstrągowe
koguty na pstrąga
przynęty na szczupaka
woblery na szczupaka


Zgłoszenie nadużycia
Temat zgłoszenia
Opis problemu:


Zgłoś nadużycie

Udostępnij ten artykuł:
Facebook Google Bookmarks Twitter LinkedIn

Oceń artykuł
koronka1koronka2koronka3koronka4koronka5

polecane dla Ciebie

Artykuły

zestaw na duże szczupaki
zestaw na duże szczupaki
Łowienie szczupaków na duże przynęty w ostatnim czasie zyskało wielu nowych zwolenników. Dostępność przeróżnych wędek oraz kołowrotków pozwala na niskobudżetowe zakupy ekwipunku, który pozwala w dużym komforcie łowić ...
spinning-jesień
spinning-jesień
Wraz z chwilą, gdy nocna temperatura zaczyna spadać poniżej zera, rzeka zaczyna żyć zupełnie nowym życiem. Ogołocone drzewa, opadające liście oraz dzikość rzeki, tworzą niezapomniany krajobraz. W tej malowniczej scenerii, poprzez ...
Spotkanie z czerwoną kropką. Cześć 2
Spotkanie z czerwoną kropką. Cześć 2
Są ryby, których w żaden sposób nie jesteśmy w stanie złowić. Ryby te są po prostu nam nie pisane . Opatrzność Boska nie przewidziała ich dla nas. I choć byśmy dokonywali wszelkich starań i prawie cudów, podbierak ...
sandacz w czerwcu
sandacz w czerwcu
Nadszedł w końcu ten jakże długo wyczekiwany przeze mnie czas, okres wymarzony nie tylko dla mnie, ale i wielu przedstawicieli naszego „gatunku”, ogarniętych ciekawą chorobą - stizostedionozą. Większość z nas wyczekuje tej ...
St.Croix
St.Croix
St. Croix to firma powstała w 1948 r., z siedzibą w Park Falls, Wisconsin. St. Croix łączy tradycję z nowoczesną technologią, będąc prawdopodobnie jedyną marką wędek, która obok projektantów zatrudnia także ...
wędkarstwo podlodowe
wędkarstwo podlodowe
Łowienie na lodzie za pomocą specjalistycznych blaszek, poziomek, diabłów i innych przynęt nie różni się w znaczący sposób od klasycznego spinningowania. Podobieństw jest bardzo wiele. Podobne są miejsca, podobne pory kiedy będziemy ...
błystki wahadłowe na szczupaka
błystki wahadłowe na szczupaka
Przyznam się Wam, że wahadłówka to dla mnie przynęta, bez której  na żadne wędkarskie wojaże się nie wybieram. Przyczyną tego wcale nie jest fakt, że właśnie na klasycznego Morsa złowiłem pierwszego w życiu szczupaka, ani to, ...
Dziadek rybak
Dziadek rybak
Duża, trociowa wahadłówka tym razem, dla odmiany mieszała szczupaczą wodę. Z pomostu schodziłem zadowolony, szczupaczki współpracowały znakomicie, złowiłem kilka krótkich co jak na godzinę, którą dostałem od ...
15 lat na rynku
Raty 0% PayU PayPo
0.3 s